W Amazonii boliwijskiej w samej tylko Chiquitanii we wschodniej części kraju, spłonęło już 1,7 miliona hektarów, według najnowszego raportu departamentu Santa Cruz, z czego 41 procent dotyczy terenów parków narodowych, 30 procent lasów, a pozostałe 29 procent pastwisk. Jak jednak opowiedzieć to światu? że niesprawiedliwość dotyka najbiedniejszych, że ginie unikalne środowiska życia indiańskich plemion, które od wieków jest ich jedynym domem? Oto relacja - świadectwo s. Violety pracującej w Santa Cruz de la Sierra, która ostatnio 2 tygodnie spędziła w rejonach pożarów… Bardzo polecamy!
W telewizji i w prasie słyszy się o pożarach w Amazonii. Żywiołowa klęska w mediach nagłaśniana jako globalny problem świata, ale nic się nie wspomina o zniszczonych wioskach rdzennych Indian plemienia Ayoreos czy o ich polach uprawnych zniszczonych przez pożar. Widziałam ich dramat i wiem, że tam każdy, kto idzie na ratunek, ten kto czuje się częścią tej wspólnoty. Każdego dnia można zobaczyć transport jedzenia czy odzieży. Prowincja Chuiquitania doświadcza pomocy w wielu stron, są wolontariusze z Potosi, La Paz, Cochabamby, z terenów górskich a nawet z Argentyny. Pomaga wojsko i strażacy, weterynarze, lekarze i pielęgniarki.
Ten ogromny wysiłek, by ugasić pożar i uchronić to co się da, by ochronić i nakarmić zwierzęta był czasem paraliżowany przez dochodzące informacje o podpalaczach za pieniądze, ktoś mówił, jak jedni gaszą pożar a inni z drugiej strony rozlewają ropę. Nie bak też komentarzy, że to ludzka chciwość doprowadziła do tej tragedii…
Szczególnie okrutny jest los Indian Ayoreos, którzy żyli skromnie w dżungli w wioskach, gdzie mieszka zwykle kilkadziesiąt rodzin. Poznałam ich, jako ludzi prostych, pokornych, uczciwych o sercu pełnym radości pokoju. Korzystają z owoców ziemi, uprawiają warzywa, hodują krowy, kury i kaczki. Nie mają wi-fi a w transporcie pomaga im motocykl służący dla całej rodziny.
I w ten ich świat wtargnął ogień, a z nim strach, przerażenie, brak bezpieczeństwa, krzyk i płacz dzieci oraz świadomość, że są zdani jedynie na siebie. Środowisko, które jest ich domem i całym zżyciem stało się zgliszczami. Mimo tej tragedii, pomagają innym, widząc nas pytają „como estan” - jak się masz? i dziękują Bogu ze jesteśmy, ze przyjechaliśmy aż z Concepcion, czyli ponad 2 godziny drogi i niosą szklankę wody. Ten prosty gest, jak myślę, może wykonać osoba która nie myśli o sobie i rozumie czym jest ewangelia. To nas zawstydza… wygląda, że my znamy Ewangelię a oni ją realizują.
Jak jednak wyjaśnić to światu? że niesprawiedliwość dotyka najbiedniejszych. Cieszę się, że Kościół katolicki w Ameryce łacińskiej podejmuje ten wysiłek. Robi wiele, aby przygotować siebie czy innych do synodu o Amazonii, aby pokazać rzeczywiste problemy tego wspaniałego regionu świata, gdzie jeszcze przyroda i ludzie żyją w zgodzie według planu Bożego Stworzenia. Cieszę się, że wspiera nas Papież Franciszek i apeluje o odpowiedzialność wszystkich za nasz świat, jako wspólny dom.
Wiem, że gdy przyjdzie deszcz płuca świata, jakim jest Amazonia zostaną uratowane, Jednak jak uratować nas wszystkich przed grzechem chciwości i zachłannego konsumpcjonizmu, który pożera ludzi, zwierzęta i wielki, wspaniały świat Bożego Stworzenia?
Z pozdrowieniami i prośbą o modlitwę
s. Violeta Nica csse